poniedziałek, 25 czerwca 2012

Tuż po przeprowadzce do Warszawy.....



.....przez miesiąc mieszkałam w Rembertowie w kawalerce z dwiema koleżankami. Nie było łatwo. Chciałam spakować  manatki i wyjechać. Nic się nie udawało.Dodatkowo ,lipiec 2011 był obfity w dni deszczowe, często bardzo deszczowe. Komunikacją miejską, z kilkoma przesiadkami, dojeżdżałam około godziny do pracy i właśnie przez te deszcze cały dzień w pracy siedziałam w zmoczonych ubraniach. Jednak tylko przez 2 miesiące pracowałam jako handlowiec w pewnej firmie. Było to zajęcie, które potraktowałam, jako punkt zaczepienia na początek, by mieć za co żyć. 
Przed urodzinami poszłam do kościoła św. Anny. Chciałam znaleźć jakieś lokum bliżej centrum i najlepiej na Starym Mieście- baaa... jak wielu, co?;):). Mówię- święta Anko, przygarnij mnie do sebie, jeżeli cały mój przyjazd tu ma sens, jeżeli wybrałam dobrą drogę.
Uwaga, uwaga, a teraz poznacie moje imię....:)
Dwa dni później w urodziny i imieniny zarazem- na Anki naturalnie, dostałam informację, że naprzeciw parafii mojej patronki jest tani pokoik do wynajęcia. Nie wahałam się ani chwili. Jedna rzecz na plus. Miesiąc później wygrałam jedną reklamę i zarazem dostałam pracę w telewizji internetowej. 
I tu zapomniałam trochę, jak ciężko musiałam na to zapracować. Nie myślałam o przeszłości, ale za to wiele oczekiwałam od najbliższej przyszłości. Jak to mój Luby czasem powiada- Anka, widzę piórka... nie obrastaj w piórka. (Jak dobrze, że ma się Kogoś tak ogarniętego obok:))
Odniosłam wrażenie, że w końcu zaczyna się to, na co tak długo czekałam. Na castingi wchodziłam z impetem i nieświadomie zadartym nosem. Zachowywałam się tak, jak zawsze zachowywali się ludzie, którzy mnie drażnili w tej branży. Ale nie mogłam tego opanować. Los wiedział co robić....
Przez kolejne pół roku, sprowadzał mnie na ziemie. Nie udawało się praktycznie nic. Jakieś jednorazowe akcje, które pozwalały względnie przeżyć. Był luty... zdołowana kompletnie, zrezygnowana, udałam się ponownie do mojej patronki. Tak teraz patrzę, że coś jest w powiedzeniu: jak trwoga to do Boga";), ale faktycznie miałam problem. Wiedziałam, że chcę pracować jako prezenterka, czy aktorka. Ale pomyślałam wtedy, że może to wynika z jakiejść mojej próżności, pychy, a nie z czystego powołania. Trudno było mi to rozeznać. Dlatego zwróciłam się:
- święta Anko, pomogłaś mi raz, i nie mówię, byś pomagała drugi, ale albo daj mi takiego kopniaka, że będę w stanie, tylko wrócić na garnek rodziców, albo zrób coś tak konkretnego, bym wiedziała, że idę pisaną mi drogą...że to jest moim powołaniem.
Po tygodniu, jednego dnia- wygrałam dwa castingi. Ale moje podejście do sprawy wyglądało inaczej. Mam teraz do tego dystans. Wiem, jak szybko woda sodowa może udeżyć do głowy i jak sprytnie próżność może wkradać się w naszą podświadomość.
Dlatego wiem, że teraz wszystko to -jest ulotne. Zdaję sobie sprawę, że w każdej chwili może się to zakończyć i można szybko upaść. Ale ufam swemu zawodowemu powołaniu. Ostrożnie realizuję swoje cele. Jak narazie się udaje... bardzo powoli, ale się udaje. Nie chcę zatracić się w tym świecie, ale chcę realizować swoje powołanie. Jeżeli tylko poczuję lub ktoś mi powie, że znów zadzieram nosa i znika prawdziwa Ania- skończę z tym, bo chcę istnieć i czuć, że żyję i z kim żyję.


C.D.N

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz